I became insane, with long intervals of horrible sanity

 

Grubymi nićmi słów nieprzystosowanych dla dziecka od urodzenia starannie zszywała sztukę i cierpienie spójnym szwem. Czule szeptała, że nie ma bez niego wybitności, że jeśli boli, to obraz będzie jakiś, a jakieś budzi emocje. Nie musiał jej rozumieć. Kiedy bowiem sam zaczął malować, natychmiast to poczuł. Bolesny ucisk w klatce piersiowej, ten przerażający skowyt serca, chwilami sprawiający, że musiał położyć się na twardych panelach i wyć wyciem pierwotnym, zwierzęcą naturą ranionego, kruchego stworzenia, do teraz przyprawiają go o mdłości. Bo ilekroć przechodził później do względnego pionu i gładkim ruchem pędzla wypluwał na płótno to, czego nie pojmował, ale co dotkliwie doznawał aż w kościach, ów płód bolesności w kolejnych miesiącach w oczach krytyków zyskiwał miano przełomowegoeminentnego czy powiewu świeżości, podnoszącego z kolan współczesne malarstwo. Miękko pluli na treść, rozmywając ją bezrefleksyjnie w formie; nie dość więc, że szarpał się we własnej mordędze, to jeszcze robił to niezrozumiany.
W wieku trzydziestu sześciu lat dociera na skraj. Na przekór mąci w związku przycznowo-skutkowym (boli, dlatego tworzy, a nie boli, gdyż tworzy), zamyka instrumenty malarskie na cztery spusty ku rozpaczy ogółu. Uczy poruszać się w pozycji wyprostowanej i kochać wątłe, czworonożne ciałko. I wtem - potyka się. Słowa gubią dwuznaczność, płynnie przechodząc w ekwiwalent erotyzmu: półkule jedynie pośladków; wzgórza tylko łonowe; wsunięcie dłoni pod ubrania lub palców w ciasnotę wyłącznie ciała; męskość nie jako zbiór cech uchodzących za typowe dla mężczyzny, ale eufemizm dla członkatwardość wzwodów; wilgoć kobiecości. Porzuca swoją sztukę, ale odnajduje inną w łagodnych krzywiznach smukłych sylwetek, za każdym razem doprawiając ją szczyptą czegoś, co zwiększa ordynarne doznania doczesności.

Adam Griffith, 40 lat. Wybitny malarz, który wyrzekł się pędzla ku zrozpaczonemu skowytowi przełożonych w The New School NY oraz Pratt Institute, gdzie to wykłada swą sztukę. Technologicznie ułomny narkoman i seksoholik (choć twierdzi inaczej), naczelny ponurak i dekadent nowojorskiej bohemy, do której się nie przyznaje, ale która stale przytula go do siebie. Podobno ojciec chłopaka posiadającego jego spojrzenie, ale umiejętności jego efektywnego używania już nie. Zamieszkuje ogromne, wyjące o remont mieszkanie w zabytkowej kamienicy w Chelsea będącej w jego posiadaniu za współlokatora mając przewlekle chorego Vigelanda, najbrzydszego czarnego kota, jakiego widział świat i jednocześnie jedyną żywą istotę, którą jest w stanie obdarować czułością.

„Bezmiar i bogactwo życia streszcza się w was do kilku zagadnień i operujecie koncepcją świata uproszczoną, koncepcją o której doskonale wiecie, że jest tymczasowa. 
Otóż wartość czystej sztuki polega na tym, że ona rozbija schematy.

Dzienników Witolda Gombrowicza

Komentarze